WSZELKIE PODOBIEŃSTWO OPISANYCH NIŻEJ ZDARZEŃ
DO OSÓB I WYDARZEŃ PRAWDZIWYCH
JEST CAŁKOWICIE PRZYPADKOWE
BEZPIECZEŃSTWO UMOWY A LICZBA OCHRONIARZY
W dawnych czasach, gdy usługi ochrony świadczyło się na podstawie koncesji, zgłosił się do mnie młody właściciel agencji ochrony. Poprosił o konsultację przy zawieraniu umowy na ochronę placu budowy. Propozycją zostałem zaskoczony, nie miałem już czasu dokonać żadnego rozpoznania w terenie.
Przybyliśmy do siedziby spółki z którą miała być zawarta umowa, treść została przygotowana wcześniej. Zapoznałem się z dokumentami i nie miałem do nich większych zastrzeżeń oprócz zapisu o odpowiedzialności materialnej agencji ochrony za szkody powstałe w chronionym mieniu.
Młody przedsiębiorca w branży ochrony zawierający korzystną umowę był pewny swoich sił. Mówił , że jego chłopcy dadzą sobie radę w każdej sytuacji. Ja byłem odmiennego zdania.
Wyraziłem stanowisko, że nie możemy ponosić odpowiedzialności za to, że zleceniodawca wynajmie grupę ochrony w zbyt małej liczbie pracowników. Przecież nie my ustalamy ilu pracowników będzie zatrudnionych, więc nie my ponosimy odpowiedzialność za nieskuteczność zbyt małych sił. Zleceniodawca przystał na zmianę zapisów w tej kwestii. Umowa została zawarta.
Zostałem poproszony o przyjęcie czasowo stanowiska kierownika zmiany w celu wdrożenia właściwych procedur i przygotowania ludzi do pracy. Ze względu na moje inne zajęcia zawodowe pracę mogłem rozpocząć od zmiany wieczornej.
Przybyłem na budowę przed godziną osiemnastą żeby zapoznać się z sytuacja jaka miała miejsce w ciągu dnia. Pracownicy budowlani grodzili teren przy protestach okolicznych mieszkańców. Byli zaczepiani, lżeni, utrudniano im pracę. Chodziło o to, że na obszernym terenie zielonym i placu zabaw miała stanąć tak zwana plomba, czyli niewielki budynek wielorodzinny, między postawionymi tu wcześniej blokami mieszkalnymi, czemu sprzeciwiali się mieszkańcy.
Dzięki ochronie z pierwszej zmiany, na godzinę osiemnastą teren był całkowicie ogrodzony w sposób uniemożliwiający zaglądanie na plac budowy, postawiono barak dla robotników i zgromadzono deski oraz inne materiału budowlane.
Ochronę nocną stanowiło pięć osób; ja, mój zastępca i trzech szeregowych pracowników.
Od początku służby zdarzały się liczne incydenty. Rzucano w nas różnymi przedmiotami z pobliskiego dziesięciopiętrowego bloku, próbowano uszkadzać płot. Około godziny 20;30 incydenty ustały. Ok. 21;00 usłyszeliśmy gdzieś z daleka okrzyki i owacje tłumu charakterystyczne dla meczy piłkarskich.
Uznaliśmy, że dźwięki te pochodzą z pobliskiego stadionu. Ok. 21;10 pojawiły się kolejne incydenty związane z próbami uszkodzenia ogrodzenia i wdarcia się na teren budowy. Jak później się okazało miały na celu jedynie odwrócenie naszej uwagi od właściwego miejsca ataku, co się nie udało.
O godzinie 21;20 na kilkumetrowym odcinku płotu (trzy przęsła) zobaczyłem około sto rąk chwytających płot z wierzchu. Napastnicy przyciągnęli płot do siebie, łączenia przęseł puściły, słupki zostały wyrwane z ziemi, ogrodzenie legło.
W wyrwie ogrodzenia zobaczyłem stojących na przeciw mnie około trzysta osób. Krzyknąłem; „Stójcie, teren jest chroniony, będziemy strzelać!” Tłum się przybliżył i wszedł na teren. Razem z zastępcą oddaliśmy strzały ostrzegawcze w powietrze. Mężczyźni się cofnęli, a zza ich pleców wyszły kobiety, w tym kilka w ciąży. Wyzywały nas od faszystów i wołały żebyśmy strzelali, napierały na nas.
Byliśmy w pięciu przeciw ponad trzystu osobom. W tym czasie kilkadziesiąt osób biegło wokół płotu, przewracało go i przydeptywało. Po około trzech minutach ogrodzenie nie istniało.
Rozpoczęła się walka wręcz. Atakowano nas rurami wyrwanymi z ogrodzenia, i obsypywano petardami zrobionymi z rurek PCV. Jeden z napastników miał gaz łzawiący, którym atakował podbiegając do nas od tyłu. Zostaliśmy rozproszeni, każdy walczył indywidualnie.
Będąc zaatakowany kilkumetrową rurą, chwyciłem ją i tym sposobem przyciągnąłem do siebie trzymającego ją napastnika jednocześnie kierując mu broń w głowę i krzyknąłem żeby rzucił rurę. Posłuchał i uciekł. Jeden z kolegów został poparzony gazem w oczy. We dwóch osłanialiśmy go przed razami zadawanymi stalowymi rurami. Był w szoku, krzyczał, że już nigdy nie przyjmie takiej pracy.
Zaalarmowana komenda przysłała radiowóz, który nic nie robiąc uratował nam życie. Tłum rzucił się na samochód policyjny zostawiając nas w spokoju. Ta chwila pozwoliła mi na ocenę sytuacji. Wszystko było zniszczone, płot nie istniał, z baraku ukradziono wszystkie drzwi i wyposażenie oraz wybito okna. W zasadzie nie było czego bronić. Nakazałem opuszczenie terenu.
Zastraszeni policjanci odjechali. W tłumie pojawiły się głosy, że sprawy zaszły zbyt daleko. Inni mówili, że jest już późno, a rano trzeba wstać do pracy. Powoli napastnicy rozeszli się do domów.
Do rana patrolowaliśmy teren z zewnątrz zapobiegając licznym próbom kradzieży pozostałych materiałów budowlanych. Zlikwidowaliśmy też trzy próby podpalenia przy pomocy łatwopalnych cieszy i kleju.
O świcie przyjechał właściciel agencji ochrony. Miał łzy w oczach, dziękował za wprowadzoną dzięki mnie korektę treści umowy. Była to pierwsza i ostatnia doba jego kontraktu na ochronę nieistniejącej już budowy.
Myślcie co podpisujecie, korzystajcie z pomocy konsultantów do spraw bezpieczeństwa biznesowego, to się opłaca.
Autor: Wojbór Śladnik
wywiad gospodarczy , windykacja należności , sprzedaż kupno długu , bezpieczeństwo biznesu , ochrona dłużnika