WSZELKIE PODOBIEŃSTWO OPISANYCH NIŻEJ ZDARZEŃ
DO OSÓB I WYDARZEŃ PRAWDZIWYCH
JEST CAŁKOWICIE PRZYPADKOWE
OFICER WYWIADU SŁOWEM ZATRZYMA WŚCIEKŁY TŁUM
W dawnych czasach, gdy jeszcze zajmowałem się ochroną osobistą, zwrócił się do mnie bardzo znany w mediach adwokat z prośbą abym chronił jego klienta.
Zapoznałem się z okolicznościami sprawy z których wynikało, że chronioną osobą jest nieumyślny sprawca tragicznego wypadku drogowego w którym zginęło dwoje dzieci. Miejscem zdarzenia była rodzinna wieś w której mieszkały ofiary, a uczestnikiem wydarzeń cała miejscowa społeczność, która bez względu na wyrok sądu, planowała wziąć sprawy w swoje ręce według starej słowiańskiej zasady „śmierć za śmierć”.
Szczególnie zdeterminowania była matka zmarłych dzieci i ich dziadek. Przeprowadzony wywiad potwierdzał plany dotyczące samosądu w formie linczu lub wynajęcia mordercy dla wyrównania rachunków.
Sprawa była poważna. Oskarżony odpowiadał z wolnej stopy. Miał stawiać się na rozprawach sądowych oraz wziąć udział w wizji lokalnej w miejscu zdarzenia. Co oczywiste, wszystkie terminy w których mógł być dostępny dla potencjalnych zamachowców były im znane.
Wytypowałem skład zespołu ochraniającego właściwy dla specyfiki zadania i stanąłem na jego czele. Do współpracy zaprosiłem między innymi mojego serdecznego przyjaciela, nazwijmy go „Heniek”, który jest emerytowanym oficerem wywiadu. Jak się później okazało był to wybór znakomity.
Sędzia nie wyraził zgody na wniesienie do budynku broni, a sam sąd nie był przygotowany na przyjęcie takiego depozytu. Pozostawały dwa warianty; pozostawienie broni w depozycie odległej komendy policji lub pod opieką członków zespołu pozostających przy samochodach. Zbliżała się godzina rozpoczęcia rozprawy. Nie mając innego wyjścia wybrałem wariant ostatni.
Sprawdziliśmy, czy w okolicach budynku sądu nie ma obserwacji, nie było. Wszyscy przybyli tłumnie na rozprawę widzowie i uczestnicy zgromadzili się już przed salą sądową. My wraz z chronioną osobą przybyliśmy ostatni, dokładnie na wyznaczoną godzinę. Sala rozpraw pozostawała jednak zamknięta. Nasz podopieczny stanął w kącie za naszymi plecami, lekko się skulił, był niewidoczny dla tłumu.
W pewnej chwili usłyszałem okrzyk: „To on!!!” i matka tragicznie zmarłych dzieci rzuciła się na mnie krzycząc „Ty morderco moich dzieci!!!.
Zrozumiałem, że rozpoznała we mnie sprawcę przestępstwa. Nie wyprowadzałem jej z błędu. Dopóki uwaga tłumu skierowana była na mnie, chroniony był bezpieczny.
Podrapanymi do krwi dłońmi chwyciłem napastniczkę za nadgarstki i nic nie mówiąc twardo przytrzymałem. Gdy przestała się szarpać odepchnąłem lekko w stronę stojącej za jej plecami rodziny. W tym momencie do przodu o krok ruszył starszy mężczyzna, z rękawa wysunął rękojeść noża, zobaczyłem kawałek ostrza.
Kolega stojący obok syknął do zespołu; „Na pierwszej nóż , stary ma”. W tym momencie otworzyły się drzwi sali rozpraw. Dziadek się cofnął, nóż zniknął w rękawie.
Odepchnęliśmy tłum, a oskarżony przy ścianie przeszedł na salę rozpraw. Uzyskałem zgodę sędziego aby dwóch agentów ochrony mogło zająć miejsce na ławie oskarżonych blisko chronionej osoby. Usiadłem tuż obok sprawcy.
W trakcie czytania aktu oskarżenia w tłumie odżyły wszystkie tragiczne emocje. Ludzie zrywali się z miejsc, wznosili wrogie okrzyki, kilkakrotnie próbowali zbliżyć się do oskarżonego, była potrzebna interwencja ochrony.
Sędzia wielokrotnie wzywał do zachowania spokoju. Nagle siedzący w pierwszym rzędzie dziadek zerwał się z miejsca i z impetem ruszył w naszym kierunku. Błyskawicznie wyszedłem mu na przeciw, nie widziałem noża ale był już bardzo blisko oskarżonego. Chwyciłem go za rękę, założyłem dźwignię i powaliłem na podłogę. Mężczyzna został otoczony przez zespół ochrony. Zasłoniliśmy go ciałami i dyskretnie zrewidowaliśmy. Nie miał przy sobie noża, prawdopodobnie oddał którejś z kobiet.
Mężczyzna został odprowadzony na miejsce, a następnie ukarany przez sąd karą porządkową. Sędzia zagroził, że jeżeli pojawi się kolejny incydent, to dalsze postępowanie będzie prowadzone bez udziału publiczności.
Rozprawa dobiegała końca. Drzwi wyjściowe były tuż przy ławie oskarżonych między nią, a miejscem dla widzów korzystających z jawności postępowania.
Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, mieliśmy za wszelką cenę opuścić salę pierwsi, a Heniek miał zatrzymać tłum przez czas niezbędny dla bezpiecznego wyprowadzenia chronionej osoby, pobrania broni i zajęcia miejsc w samochodach...
Ogłoszono koniec rozprawy. Publiczność wstała z miejsc, podniósł się gwar, nastąpiła krótka wymiana uwag. To nam wystarczyło. Pierwszy wybiegł Heniek, sprawdził czy za drzwiami jest bezpiecznie. Następnie ja z vipem i reszta zespołu. Przyjęliśmy szyk i ruszyliśmy w kierunku schodów.
Rzuciłem jedno, ostatnie spojrzenie w kierunku sali rozpraw. Drzwi były zamknięte, Heniek klęczał, dłonią podpierał klamkę do góry i dodatkowo dociskał ramieniem. Nie wytrzyma długo, pomyślałem...
Opuściliśmy budynek sądu, podjechały samochody, wsiedliśmy i przejechaliśmy na drugą stronę placu. Czekamy na Heńka. Mija minuta, mija dwie minuty, czas dłuży się niesamowicie. Przecież powinien puścić tę cholerną klamkę i wybiec już dawno z budynku. Na sali nie widziałem nikogo, kto mógłby Heńka dogonić...
Tragedia , musiało się coś stać!!! Tu chroniona osoba na wrogim terenie, a tam być może zakatowany Heniek!!! Co robić?!?! Wydaję dyspozycje zespołowi na dalsze działania bez mojego udziału i krzyczę, „Idę po Heńka”! Za mną wybiega Mariusz i woła „vip jest bezpieczny pozwól iść z tobą!”
A Heniek... A Heniek trzymał klamkę. Nie liczył czasu. Nie czuł bólu miażdżonej dłoni, trzymał i już. Drzwi trzeszczały, tłum napierał, zamek zaczynał wyrywać kawałek starej futryny. W pewnym momencie gwar ucichł, klamka przestała uciskać dłoń, drzwi cofnęły się o centymetr.
A więc to teraz, pomyślał Heniek... Odskoczył od drzwi i przebiegł kilka kroków w kierunku schodów. Za plecami usłyszał huk łamanych drzwi, obejrzał się i zobaczył upadającego za otwartymi drzwiami mężczyznę, po którym przebiegał wściekły wysypujący się z sali tłum. Heniek nie wiedział, czy jego misja dobiegła końca, czy mieliśmy wystarczająco dużo czasu na zapewnienie bezpieczeństwa vipowi...
Zbiegł tylko pięć stopni i odwrócił się twarzą do tłumu. Kawał chłopa, sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, sto dziesięć kilogramów wagi. Wzniósł ręce lekko do góry i przed siebie jakby chciał ich wszystkich przygarnąć i objąć czule jak dobry ojciec.
Zaskoczeni ludzie zatrzymali się, nie wiedzieli co ma oznaczać ten gest...
A on... A on do nich przemówił... Jego męski, ciepły głos niósł się gromkim echem po korytarzach gmachu i wypełniał go bez reszty. Słowa płynęły jak cudowna muzyka, jak śpiew ptaków wiosną, jak strumień górski gdy przychodzą roztopy. Zwracał się do nich w swoim ukochanym języku. Przemawiał czystą, piękną, śpiewną mową góralską. Opowiadał im o pięknie gór polskich, o urodzie ukochanych Tatr, o lasach przecudnych, rzekach wartkich, o stadach owiec pobrzękujących dzwoneczkami, o ciepłym halnym wietrze i losie dawnych zbójników... Gdy skończył, skłonił się pięknie, tak jak to zwykli czynić aktorzy kończący spektakl. Odwrócił się i spokojnym krokiem opuścił scenę, czyli budynek sądu.
Odbiegłem od samochodu kilka kroków i wtedy zobaczyłem Heńka wychodzącego z budynku. Przycisnąłem PTT nadajnika i powiedziałem „Heniu na dziesiątej”. Nie było odpowiedzi, zrozumiałem, że nie słyszy. Krzyknąłem z całej siły „Heniek, dawaj tu!” Podniósł dłoń na znak, że rozumie i skierował się w naszym kierunku. Obserwowałem teren za jego plecami, z gmachu sądu nie wychodził nikt...
Heniek, co się stało?!
„Nic , pogadałem sobie z nimi..., tylko..., pewnie będziesz zły..., kabel od interkomu mi się urwał.”
Autor: Wojbór Śladnik
wywiad gospodarczy , windykacja należności , sprzedaż kupno długu , bezpieczeństwo biznesu , ochrona dłużnika