Wywiad gospodarczy referencje - Wywiad Gospodarczy, wywiad biznesowy, infobrokering

wywiad gospodarczy
Bezpieczeństwo w interesach to podstawa
Wywiad biznesowy
Wojbór Śladnik wywiad gospodarczy
Przejdź do treści
Stale doskonalimy swój warszatat w dziedzinie zdobywania informacji, jesteśmy szybcy, precyzyjni, niezawodni, realizujemy najtrudniejsze zadania.

Działamy na ternie całego kraju.
TOMASZ BIERNACKI
solidność, niezawodność, takt

W branży wywiadu gospodarczego zaczynałem jako młody detektyw - "wolny strzelec" pracujący na umowę zlecenie dla dużych firm detektywistycznych, następnie założyłem własną działalność, samodzielnie prowadziłem biuro detektywistyczne oraz ochronę osobistą. Po pewnym czasie zrezygnowałem z tzw. działalności regulowanej, przekształciłem ją w wywiadownię gospodarczą, biuro analiz oraz usługi windykacyjne. Od 2013 roku działam pod firmą Wojbór Śladnik wywiad gospodarczy.

Realizowałem zadania w branży ubezpieczeniowej, farmaceutycznej, spirytusowej, morskiej, dzieł sztuki, windykacyjnej, obrotu wierzytelnościami, modowej, motoryzacyjnej, budowlanej, rolnej, spożywczej, nieruchomości i wielu innych.

Pracowałem dla małych i dużych przedsiębiorstw, firm ubezpieczeniowych oraz kancelarii prawniczych. Piastowałem funkcje kierownicze i kontrolne na stanowiskach związanych z bezpieczeństwem gospodarczym. Doradzałem zarządom w krytycznych momentach ich działalności. Miałem okazję obserwować pracę wielu menedżerów, poznałem różne style zarządzania.

Wszystkich odbiorców moich usług łączyło jedno - potrzeba rzetelnej, szybkiej i kompleksowej informacji niezbędnej w codziennym zarządzaniu, walce o utrzymanie się na rynku, skutecznej windykacji wierzytelności, czy zachowaniu bezpieczeństwa wewnętrznego w firmie.

Zapewniałem im wiedzę niezbędną do rozwoju, przetrwania na rynku, pokonania konkurencji, osiągnięcia sukcesu.

Dziś moje zdolności są dostępne także dla Was.
Dołożę wszelkich starań aby nie zawieść Waszego zaufania.

Tomasz Biernacki         
wywiad gospodarczy
Tomasz Biernacki
wywiad gospodarczy
Wywiad biznesowy
infobroker
Windykacja polubowna
negocjator
Bezpieczeństwo w interesach
kontrwywiad gospodarczy
REFERENCJE
W branży wywiadu gospodarczego uzyskanie referencji nie jest sprawą prostą. Kancelarie prawnicze, przedsiębiorstwa i osoby korzystające z tego typu usług wolą zachować ten fakt w tajemnicy aby nie wywoływać uczucia niepokoju wśród pracowników oraz przyszłych i aktualnych kontrahentów.

Na przestrzeni lat słyszałem o sobie wiele pochlebnych opinii.
Niektóre z nich szczególnie zapadły w mojej pamięci.

Wiesz, czuję się tak jakbym zgubił te dwa miliony, a Ty byś je dla mnie odnalazł. Dziękuję.
______________
Marek B.
Łódź
Panie Tomku musi być Pan zdrowy, bo gdyby coś się z Panem stało, to gdzie ja znajdę takiego fachowca?
______________
Andrzej M.
Augustów
Pomogłeś mi w najtrudniejszym okresie, dzięki Tobie pociągnęliśmy wytwórnię przez długi czas.
______________
Marek D.
Gdynia
Polecił Pana nasz klient. Daliśmy Panu zlecenie i nie zawiedliśmy się, zostało zrealizowane na najwyższym poziomie.
______________
r.pr. Monika M.
Warszawa
Podjąłem z Tobą współpracę ponieważ gdy przyjechałeś do mnie odzyskać dług, to byłeś jedyną osobą, która miała o mnie prawdziwą wiedzę. Wszyscy inni tylko udawali, nieczego nie wiedzieli i nic nie odzyskali. Ty jako jedyny zwindykowałeś ode mnie całą należność.
______________
Kazimierz Ł.
Kościerzyna
Jak zwykle, podjął się Pan zadania i je zrealizował. Sprawa zamknięta.
______________
adw. Jarosław K.
Łódź
Gdybym posiadał Twoją wiedzę i umiejętności, byłbym bardzo bogatym człowiekiem.
______________
Ryszard C.
Warszawa
Korzystamy z Pana usług, bo jest Pan najlepszy.
______________
adw. Rafał K.
Łódź
Cieszę się Panie Tomaszu, że mogłem z Panem współpracować. Jest Pan niezwykle kompetentny i niezawodny.
______________
adw. Jerzy V.
Warszawa
Polecam Pana usługi bez żadnych obaw, bo wiem, że jest Pan solidny i zawsze wywiązuje się z zadania.
______________
Leszek G.
Łódź
Korzystamy z Pana usług, bo jest Pan najskuteczniejszy. Współpraca z Panem daje wymierne zyski.
______________
Andrzej Sz.
Słupsk
Wykiwał Pan nas jak nikt nigdy. Z trudem się po tym pozbieraliśmy żeby wyjść z twarzą przed zleceniodawcą. Podoba mi się Pana styl i profesjonalizm. Chciałbym żeby pracował Pan dla mnie.
______________
Jacek W.
Warszawa
Z PAMIĘTNIKA ŚLADNIKA
Wszelkie podobieństwo opisanych niżej zdarzeń do osób i wydarzeń prawdziwych jest całkowicie przypadkowe.

Jak epidemia grypy pokonała konkurencję

Letnie upały już się skończyły, nastały dni dżdżyste, jesienne wiatry i wilgoć przejmowały dojmującym chłodem. Nie był to dobry czas na zmiany, a jednak...

Pewien przedsiębiorca z dużego miasta, ze względu na niższe koszty najmu lokalu i mniejsze koszty pracownicze, postanowił przenieść swoją działalność do niewielkiej miejscowości oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów. W tym celu wynajął obszerne pomieszczenia, dokonał adaptacji i zgromadził odpowiedni park maszynowy. Pociągnęło to znaczące wydatki.

W miasteczku tym istniała już firma o zbliżonym profilu działalności. Na rynku radziła sobie względnie dobrze. Nowy konkurent przybywający tu z wielkiego miasta stanowił jednak dla niej poważne zagrożenie. Trzeba było temu jakoś zaradzić.

Po okresie niezbędnym na zagospodarowanie nowa firma ogłosiła, że poszukuje pracowników. Miejscowy stary przedsiębiorca jakby czekał na ten sygnał. Natychmiast zwolnił swoich wszystkich pracowników i zawiesił działalność. Co ciekawe, wszyscy na to się zgodzili i podpisali porozumienie stron.

Cała znakomicie wyszkolona i przygotowana do pracy ekipa przeszła do nowego pracodawcy. Ten zachwycony takim obrotem spraw i utwierdzony w przekonaniu, że podjął znakomitą decyzję przenosząc firmę w miejsce, w którym koszty działalności są niskie, pracownicy nie targują się o wysokość wynagrodzenia, a jedno ogłoszenie prasowe zapewnia pełną obsadę personelu, postanowił rozwinąć skrzydła.

Zawarł niezwykle korzystne umowy na dostawy swojej produkcji i zakupił nadzwyczaj duże ilości surowca na odroczony termin płatności. Praca ruszyła pełną parą, by w następnym tygodniu całkowicie się zatrzymać w wyniku epidemii grypy w tej okolicy.

Wszyscy pracownicy przedstawili zwolnienia lekarskie, a później następne związane z powikłaniami pogrypowymi.

W owym czasie obowiązywały przepisy, że pracodawca płaci pracownikom wynagrodzenie za pierwsze 33 dni choroby, a dopiero za następne dni płaci ZUS. Niestety, w przypadku gdy firma zatrudniała ponad 20 pracowników, a zatrudniała 21 osób, to pracodawca płacił za cały okres choroby. Nabywał on wprawdzie prawo do odliczenia tych kwot od składek ZUS za następne okresy ale tylko w przypadku, gdy takie składki zostałyby naliczone w związku z wypłaconymi kolejnymi wynagrodzeniami za pracę.

W małej miejscowości znalezienie zastępstwa dla kilkudziesięciu pracowników w krótkim czasie okazało się niemożliwe. Przedsiębiorca nie wywiązał się z zawartych umów, poniósł ogromne koszty w czasie gdy nie była wykonywana żadna produkcja. Kontrahenci odwrócili się od niego i zgodnie z umową zażądali kar umownych. Pracownicy wnieśli pozwy do sądu pracy o wypłatę zaległego zasiłku chorobowego.

Pomyślicie pewnie, stało się nieszczęście, nie miał chłop fartu.

Nic z tych rzeczy, nawet on w to nie uwierzył. Złożył wniosek do ZUS o kontrolę autentyczności wystawionych zwolnień lekarskich i odbywanego leczenia. Zwolnienia były prawdziwe, informacja o epidemii szeroko znana, a wszyscy skontrolowani chorzy w swoich łóżkach.

Jak powszechnie wiadomo ZUS pracuje w dni powszednie od godziny 8 do 16, a chorzy pracownicy u starego pracodawcy od 22 do 6 rano. Pracownicy byli więc bardzo zadowoleni, pracę świadczyli w jednym miejscu, a otrzymywali dwa wynagrodzenia. Podczas kontroli z ZUS umordowani chorobą i zaspani pracownicy otwierali drzwi kontrolerom. Stary pracodawca zachwycony, bo przez pewien czas płacił wynagrodzenia wolne od wszelkich obciążeń, a odbiorców towaru bez faktury specjalnie szukać nie musiał.  Kontrahenci byli ukontentowani, bo otrzymali kary umowne od nowego przedsiębiorcy, a rabaty u starego cwaniaka działającego tu od wielu lat.

Ten nowy zbankrutował i powrócił do miasta z którego przybył aby dalej klepać starą biedę i spłacać nowe długi...

Autor: Tomasz Biernacki
Wszelkie podobieństwo opisanych niżej zdarzeń do osób i wydarzeń prawdziwych jest całkowicie przypadkowe.

Czy monitoring zabezpiecza nasze tajemnice

W pewnej poważnej, dziś już giełdowej spółce byłem odpowiedzialny za sprawy wywiadu i bezpieczeństwa wewnętrznego. Siedzibą firmy była stara zabytkowa kamienica. Przyjąłem obowiązki i rozpocząłem audyt bezpieczeństwa.

Znalazłem wiele błędów związanych z systemem informatycznym i pozostałym obiegiem informacji oraz kontrolą wewnętrzną. Miały być one sukcesywnie naprawiane. Między innymi wnosiłem o budowę zabezpieczonej odpowiednio serwerowni. Poważne wątpliwości budził także system sprzątania firmy po zakończeniu pracy przez usługodawcę zewnętrznego. Szczególnie niepokoił mnie jednak brak jakiejkolwiek ochrony obiektu.

Zaproponowałem natychmiastowe ustanowienie etatu nocnego stróża lub innej podobnej formy wspartej przez system alarmowy z monitoringiem i pilotem napadowym uruchomiającym grupę interwencyjną oraz wzmocnienie drzwi wejściowych do kamienicy i wyposażenie ich w zamki dobrej klasy.

Mimo mojego pisemnego wniosku zarząd spółki odmówił stojąc na stanowisku, że utrzymanie pracownika pociągnie nadmierne koszty, zamykane na dole drzwi będą kłopotliwe ze względu na współużytkowanie klatki schodowej przez innych lokatorów, a monitoring jest wystarczającym, powszechnie stosownym i uznanym przez firmy ubezpieczeniowe zabezpieczeniem.

Próbowałem wyjaśniać, że monitoring w żadnym stopniu nie zabezpiecza przed włamaniem, a jedynie zawiadamia, że go dokonano, więc z punktu widzenia naszych potrzeb nie spełnia podstawowych oczekiwań. Moje argumenty nie zostały przyjęte.

Nie ustanowiono ochrony fizycznej, a mnie zobowiązano do załatwienia spraw systemu alarmowego. Był to system z manipulatorem umieszczonym wewnątrz pomieszczenia, gdyż na niezamykanej klatce schodowej zdarzały się dewastacje czynione przez pijących w bramie lumpów. Zarząd spółki ciągle był głuchy na moje sugestie związane z bezpieczeństwem.

Po około trzech miesiącach doszło do przeprowadzenia przeciwko firmie klasycznej akcji szpiegowskiej związanej z kradzieżą danych informatycznych. Akcja została umożliwiona przez agenta umieszczonego w firmie, byłego pracownika lub częstego gościa, osobę godną zaufania mogącą poruszać się swobodnie po firmie, posiadającą wiedzę o rozkładzie pomieszczeń i funkcji znajdujących się tu 20 komputerów.

Około godziny trzeciej w nocy zabytkowe, mocne dwuskrzydłowe drzwi zostały wyważone przy pomocy lewara zapartego o schody na klatce schodowej. Drzwi otwierały się do wewnątrz. W momencie otwarcia drzwi system rozpoczął odliczanie czasu potrzebnego na wpisanie manipulatorem kodu dostępu, lecz agresor go nie znał lub nie chciał z niego skorzystać. Prawdopodobnie dwie lub trzy osoby wbiegły do pomieszczenia i posiadanym sprzętem odcięły okablowanie skrzynek komputerów zabierając prawidłowo wytypowane trzy najważniejsze.

Według moich szacunków cała akcja od momentu uruchomienia odliczania do momentu opuszczenia lokalu mogła zająć ok. 10 sekund. Alarm został wszczęty w momencie wsiadania złodziei do samochodu lub zaraz po ich odjeździe.

Nikt z okolicznych mieszkańców nie został obudzony włamaniem, nikt nie widział przestępców. Grupa interwencyjna przybyła na miejsce zdarzenia po kilku minutach.

Dopiero po tych wydarzeniach udało mi się przeforsować budowę prawidłowo zabezpieczonej serwerowni i systemu informatycznego. Mój gabinet został wyposażony w wysokiej klasy sejf i zamek drzwi wejściowych.

Cały obiekt, oprócz mojego pokoju, nadal był sprzątany przez firmę zewnętrzną po godzinach pracy. Ochrony fizycznej nie wprowadzono aż do mojego odejścia z tej firmy.

Odszedłem, bo nie byłem w stanie im pomóc...

Autor: Tomasz Biernacki
Wszelkie podobieństwo opisanych niżej zdarzeń do osób i wydarzeń prawdziwych jest całkowicie przypadkowe.

Wyłudzić dwa miliony złotych

Pewien milioner, mój dawny pracodawca i przyjaciel, zwrócił się do mnie z prośbą o zapewnienie bezpieczeństwa w transakcji zakupu wierzytelności pewnego urzędu gminy od osoby prywatnej. Wszystko było już przygotowane, kontrahenci umówieni u notariusza.

Transakcja miała opiewać na dwa miliony złotych. Rzecz się działa jakiś czas temu, był to ładny grosz. Wierzytelność była potwierdzona wyrokiem sądowym z klauzulą wykonalności. Autentyczność dokumentów zweryfikowana. Umowa była przygotowana przez sztab zatrudnionych na stałe prawników.

Zapytałem, to do czego ci jestem potrzebny? Wszystko masz przygotowane, taką transakcję załatwia się wyłącznie przelewem, pracują dla ciebie najlepsi adwokaci, podpisanie odbędzie się w obecności notariusza...

"Wiesz , lubię jak jesteś , czuję się wtedy tak pewniej..." - dopowiedział.

Jak powszechnie wiadomo, milionerom się nie odmawia. Przybyłem do jego firmy na umówioną godzinę i całym zespołem wraz z prawnikami udaliśmy się do notariusza, gdzie spotkaliśmy naszych kontrahentów. Byli to ojciec i syn.

Każdy ze zgromadzonych uczestników spotkania kolejno zapoznawał się z dokumentami dotyczącymi transakcji, każdy czytał egzemplarz umowy, każdy potwierdzał prawidłowość sakramentalnym "Tak".

Nachyliłem się i szepnąłem do ucha przyjaciela "Zadzwoń do mnie teraz tak żeby nikt nie widział i nie podpisuj umowy aż wrócę." Po chwili zadzwonił mój telefon. Odebrałem, przeprosiłem zebranych i wyszedłem do innego odległego pomieszczenia.

Błyskawicznie ustaliłem nr telefonu do właściwego urzędu gminy i połączyłem się ze skarbnikiem. Zapytałem, czy taki wyrok na rzecz osób które się do mnie zgłosiły został faktycznie wydany i czy przytoczona treść jest zgodna? Skarbnik odpowiedział "Tak, oczywiście, wszystko się zgadza." Czy w takim razie potwierdza pan istnienie tej wierzytelności? "Oczywiście, że nie mogę potwierdzić, gdyż wierzytelność ta została spłacona dwa tygodnie temu. Urząd gminy przelał ostatnią ratę spłaty wraz z odsetkami, nie jesteśmy tym panom nic winni."

Gdy wróciłem do pokoju notariusza, sprzedający kończyli podpisywać egzemplarze umowy, a notariusz przekazywał je do podpisu kupującemu, który otwierał właśnie komputer aby dokonać przelewu. Szepnąłem mu kilka słów do ucha. Pobladł i schował do kieszeni pióro, odebrało mu głos.

W tej sytuacji przemówiłem ja; "Bardzo państwa przepraszam, musimy odłożyć transakcję o godzinę. Zaistniały okoliczności, które wymagają naszej natychmiastowej obecności w firmie. Do pana notariusza wrócimy jeszcze dziś, a wszystkich pozostałych zapraszam na wspaniałą kawę którą robią nasze sekretarki."

Przyjechaliśmy do firmy na obiecaną przeze mnie kawę. Poprosiłem o przygotowanie większej liczby kaw gdyż spodziewamy się kolejnych gości, a dotychczasowych zaprosiłem do sali konferencyjnej. Gdy przybyli policjanci, gorąca kawa już na nich czekała.

Zakuli w kajdanki dwóch naszych kontrahentów, którzy okazali się poszukiwanymi oszustami. Policjanci wypili kawę i przyjęli krótkie zeznanie od niedoszłej ofiary wraz z kompletem dokumentów potwierdzających przebieg przestępstwa.

Mój przyjaciel powiedział:

- Wiesz, czuję się tak jak bym zgubił te dwa miliony, a ty byś je dla mnie odnalazł.
- To może wypłaciłbyś mi znaleźne?
- Oj daj spokój, przecież wiesz, że będziemy ci zlecać różne sprawy i sobie zarobisz...

Tacy są milionerzy, przebiegli i oszczędni.

Następnego dnia gazety pisały o nadzwyczajnie sprawnej akcji policji, w wyniku której doszło do zatrzymania na gorącym uczynku oszustów na gościnnych występach podczas próby wyłudzenia dwóch milionów złotych.

Autor: Tomasz Biernacki
Wszelkie podobieństwo opisanych niżej zdarzeń do osób i wydarzeń prawdziwych jest całkowicie przypadkowe.

Ja Wysoki Sądzie komornika się nie boję

Pewien przedsiębiorca zakupił średniej wielkości przedsiębiorstwo branży spożywczej. Stwierdzenie zakupił nie jest raczej adekwatne. Nabył je nie płacąc ale przyjmując na siebie jego zobowiązania. Posiadana wiedza o poprzednim właścicielu dawała mu podstawy przypuszczać, że poprowadzi ten biznes zdecydowanie lepiej.

Wyprowadzanie z zapaści mocno zadłużonego podmiotu jest zadaniem bardzo trudnym i wymagającym wielkiej odporności psychicznej. Nie wystarczy po prostu zarabiać, trzeba zarabiać dwa razy więcej aby mieć na bieżące utrzymanie zakładu oraz spłatę zaległości. Wierzyciele nieustannie nachodzą przedsiębiorcę. Komornik stara się zabrać co możliwe, windykatorzy są agresywni, a firma musi kupować, produkować i sprzedawać.

W takiej sytuacji potrzebne jest wsparcie specjalisty od bezpieczeństwa biznesowego. Przyjąłem stanowisko wicedyrektora do spraw bezpieczeństwa. Do moich obowiązków należało, miedzy innymi, przeciwdziałanie windykacji prowadzonej w sposób niezgodny z prawem i zwalczanie innych form działania na szkodę firmy.

Pracy było sporo i generalnie ciekawa ale jedno wydarzenie szczególnie utkwiło mi w pamięci. Mieliśmy na terenie firmy donosiciela. Był to człowiek biedny i zadłużony. Zawiadamiał komornika o stanie naszego magazynu ilekroć pojawiała się w nim większa partia towaru. Otrzymywał za to korzystne warunki spłaty swojego zadłużenia. Komornik wkraczał wtedy jak na zawołanie i zajmował nam towar przygotowany do sprzedaży, uniemożliwiając tym samym funkcjonowanie przedsiębiorstwa.

Pewnego razu, gdy mieliśmy spore zapasy magazynowe pojawił się komornik. Miał chyba nieprecyzyjne informacje, bo nie przyjechał samochodem ciężarowym ale osobowym z przyczepą bagażową. Mieliśmy właśnie przerwę śniadaniową, wyszliśmy na dziedziniec cieszyć się pięknym wiosennym słońcem.

Stałem przy służbowym samochodzie z kubkiem pełnym mleka, jedynego trunku od którego jestem silnie uzależniony. Komornik wszedł ze swoim pomocnikiem do magazynu i powiedział; „O k...wa, przyjechaliśmy za małym samochodem. Do mnie zwrócił się; „Zabieramy to, to i to, proszę załadować na przyczepę”. Przykro mi, odpowiedziałem, ale nie mam wolnych ludzi, a ja nie mogę dźwigać. Popatrzył na mnie z obrzydzeniem i razem z pomocnikiem zabrali się do ładowania. Nie było to chyba ich ulubione zajęcie, bo szybko się zniechęcili. Komornik sięgnął do teczki i wyjął jakieś dokumenty. Później jeszcze bardzo długo przegrzebywał jej wnętrze, by w końcu zapytać, czy nie mam kalki.

Spojrzałem na niego wymownie bez otwierania ust, a on odpowiedział; „Rozumiem, napiszę przez tę co mam”. Gdy skończył pisać podsunął mi dokumenty i poprosił o podpis. Odpowiedziałem , że nie reprezentuję firmy na zewnątrz i nie mam prawa podpisywania dokumentów, a właściciela nie ma.

Komornik powiedział; „Nie szkodzi, nie musi pan, proszę to jednak przekazać właścicielowi”. Obiecałem, że przekaże i zapytałem, czy opieczętuje pozostały w magazynie towar. Komornik odpowiedział, że nie ma takiej potrzeby. Wsiadając do samochodu zamiast słów pożegnania krzyknął; „Ja tu jeszcze wrócę!” , co zabrzmiało jak groźba.

Obejrzałem otrzymany dokument z różnych stron i pod światło. Ni jak nie mogłem przeczytać co komornik zajął, a co zabrał na przyczepę. Generalnie kalkowa kopia była nieczytelna. Niczego też nie opieczętował.

Zatelefonowałem do właściciela żeby zdać sprawę z tego co się stało i zapytać, czy robimy wysyłkę do klienta tak jak było zaplanowane , bo właśnie przyjechał samochód po zamówiony towar.

Przedsiębiorca zapytał mnie o ocenę sytuacji. Powiedziałem, że komornik niczego nie opieczętował i nie sporządził żadnego dokumentu świadczącego o zajęciu, a towar do klientów musimy wysyłać, bo przecież z tego żyjemy.

Pracownicy załadowali TIR-a tak szybko, jak szybko jeszcze nigdy nie załadowali niczego. Uścisnąłem prawicę kierowcy i ruszył w trasę. Ja podszedłem do samochodu na dachu którego stało moje niedopite mleko i zacząłem sączyć je z upodobaniem.

Pięć minut po odjeździe TIR-a na podwórko wpadł samochód komornika, a za nim wtoczyła się jakaś ciężarówka. Komornik wszedł do magazynu i powiedział; „O k..wa, nie ma towaru”. Zapytał mnie co się stało z towarem z magazynu. Odpowiedziałem grzecznie, że to co zwykle dzieje się z towarem w zakładzie produkcyjnym. Został sprzedany. Komornik poczerwieniał na twarzy i powiedział; „Spotkamy się w sądzie!”. Służę uprzejmie, odpowiedziałem i wypiłem ostatni łyk mleka.

Za jakiś czas przyszło wezwanie do sądu. Wraz z moim pracodawcą byliśmy oskarżeni o przestępstwo przeciwko wymiarowi sprawiedliwości, wyjęcie spod zajęcia komorniczego. Prokurator odczytał akt oskarżenia. Sędzia zapytał mnie co mam do powiedzenia w tej sprawie. Odpowiedziałem, że nic nie wiem o zajęciu, a jedyny dokument jaki otrzymałem w tym dniu od komornika mam przy sobie i proszę o dołączenie do akt sprawy.

Sędzia wziął podaną kartkę i patrzył na nią przez dłuższą chwilę, później obrócił do góry nogami, chwilę oglądał i spojrzał też od tyłu. „Panie prokuratorze , czy może pan podejść do mnie i powiedzieć czy znany jest panu ten dokument?”

Prokurator podszedł, popatrzył na papier i powiedział, "to jest protokół zajęcia". „A może mi pan powiedzieć czego? Czy pan potrafi przeczytać ten dokument?” Prokurator odpowiedział, że nie potrafi przeczytać treści tego dokumentu, na co sędzia zapytał „To o co pan wnosi?”

Prokurator wrócił na swoje miejsce i powiedział; „Wnoszę o bezwarunkowe umorzenie postępowania wobec pana Tomasza oraz warunkowe umorzenie postępowania wobec Przedsiębiorcy pod warunkiem wpłaty równowartości wywiezionego towaru na konto komornika do dnia .........”

Sąd wydał postanowienie o treści zgodnej z wnioskiem prokuratora, a kosztami postępowania obciążył Skarb Państwa.

Na koniec już prywatnie sędzia mnie zapytał: „Dlaczego pan to zrobił?”

Bo ja Wysoki Sądzie komornika się nie boję , taka praca...

Autor: Tomasz Biernacki
Wszelkie podobieństwo opisanych niżej zdarzeń do osób i wydarzeń prawdziwych jest całkowicie przypadkowe.

Bezpieczeństwo umowy a liczba ochroniarzy

W dawnych czasach, gdy usługi ochrony świadczyło się na podstawie koncesji, zgłosił się do mnie młody właściciel agencji ochrony. Poprosił o konsultację przy zawieraniu umowy na ochronę placu budowy. Zapytaniem zostałem zaskoczony, nie miałem już czasu dokonać żadnego rozpoznania w terenie.

Przybyliśmy do siedziby spółki z którą miała być zawarta umowa, treść została przygotowana wcześniej. Zapoznałem się z dokumentami i nie miałem do nich większych zastrzeżeń oprócz zapisu o odpowiedzialności materialnej agencji ochrony za szkody powstałe w chronionym mieniu.

Młody przedsiębiorca w branży ochrony zawierający korzystną umowę był pewny swoich sił. Mówił , że jego chłopcy dadzą sobie radę w każdej sytuacji. Ja byłem odmiennego zdania.

Wyraziłem stanowisko, że nie możemy ponosić odpowiedzialności za to, że zleceniodawca wynajmie grupę ochrony w zbyt małej liczbie pracowników. Przecież nie my ustalamy ilu pracowników będzie zatrudnionych, więc nie my ponosimy odpowiedzialność za nieskuteczność zbyt małych sił. Zleceniodawca przystał na zmianę zapisów w tej kwestii. Umowa została zawarta.

Zostałem poproszony o przyjęcie czasowo stanowiska kierownika zmiany w celu wdrożenia właściwych procedur i przygotowania ludzi do pracy. Ze względu na moje inne zajęcia zawodowe pracę mogłem rozpocząć od zmiany wieczornej.

Przybyłem na budowę przed godziną osiemnastą żeby zapoznać się z sytuacja jaka miała miejsce w ciągu dnia. Pracownicy budowlani grodzili teren przy protestach okolicznych mieszkańców. Byli zaczepiani, lżeni, utrudniano im pracę. Chodziło o to, że na obszernym terenie zielonym i placu zabaw miała stanąć tak zwana plomba, czyli niewielki budynek wielorodzinny, między postawionymi tu wcześniej blokami mieszkalnymi, czemu sprzeciwiali się mieszkańcy.

Dzięki ochronie z pierwszej zmiany, o godzinie osiemnastej teren był całkowicie ogrodzony w sposób uniemożliwiający zaglądanie na plac budowy, postawiono barak dla robotników i zgromadzono deski oraz inne materiału budowlane.

Ochronę nocną stanowiło pięć osób; ja, mój zastępca i trzech szeregowych pracowników.

Od początku służby zdarzały się liczne incydenty. Rzucano w nas różnymi przedmiotami z pobliskiego dziesięciopiętrowego bloku, próbowano uszkadzać płot. Około godziny 20;30 incydenty ustały. Ok. 21;00 usłyszeliśmy gdzieś z daleka okrzyki i owacje tłumu charakterystyczne dla meczy piłkarskich.

Uznaliśmy, że dźwięki te pochodzą z pobliskiego stadionu. Ok. 21;10 pojawiły się kolejne incydenty związane z próbami uszkodzenia ogrodzenia i wdarcia się na teren budowy. Jak później się okazało miały na celu jedynie odwrócenie naszej uwagi od właściwego miejsca ataku, co się nie udało.

O godzinie 21;20 na kilkumetrowym odcinku płotu (trzy przęsła) zobaczyłem około sto rąk chwytających płot z wierzchu. Napastnicy przyciągnęli płot do siebie, łączenia przęseł puściły, słupki zostały wyrwane z ziemi, ogrodzenie legło.

W wyrwie ogrodzenia zobaczyłem stojących na przeciw mnie około trzysta osób. Krzyknąłem; „Stójcie, teren jest chroniony, będziemy strzelać!” Tłum się przybliżył i wszedł na teren. Razem z zastępcą oddaliśmy strzały ostrzegawcze w powietrze. Mężczyźni się cofnęli, a zza ich pleców wyszły kobiety, w tym kilka w ciąży. Wyzywały nas od faszystów i wołały żebyśmy strzelali, napierały na nas.

Byliśmy w pięciu przeciw ponad trzystu osobom. W tym czasie kilkadziesiąt osób biegło wokół płotu, przewracało go i przydeptywało. Po około trzech minutach ogrodzenie nie istniało.

Rozpoczęła się walka wręcz. Atakowano nas rurami wyrwanymi z ogrodzenia, i obsypywano petardami zrobionymi z rurek PCV. Jeden z napastników miał gaz łzawiący, którym atakował podbiegając do nas od tyłu. Zostaliśmy rozproszeni, każdy walczył indywidualnie.

Zostałem zaatakowany kilkumetrową rurą,. Chwyciłem ją przyciągając do siebie napastnika, skierowałem broń w jego głowę i krzyknąłem żeby rzucił rurę na ziemię. Posłuchał i uciekł. Jeden z kolegów został poparzony gazem w oczy, stracił wzrok na długi czas. We dwóch osłanialiśmy go przed razami zadawanymi stalowymi rurami. Był w szoku, krzyczał, że już nigdy nie przyjmie takiej pracy.

Zaalarmowana komenda przysłała radiowóz, który nic nie robiąc uratował nam życie. Tłum rzucił się na samochód policyjny zostawiając nas w spokoju. Ta chwila pozwoliła mi na ocenę sytuacji. Wszystko było zniszczone, płot nie istniał, z baraku ukradziono wszystkie drzwi i wyposażenie oraz wybito okna. W zasadzie nie było czego bronić. Nakazałem opuszczenie terenu.

Zastraszeni policjanci nie wysiedli z samochodu i po chwili odjechali. W tłumie pojawiły się głosy, że sprawy zaszły zbyt daleko. Inni mówili, że jest już późno, a rano trzeba wstać do pracy. Powoli napastnicy rozeszli się do domów.

Do rana patrolowaliśmy teren z zewnątrz zapobiegając licznym próbom kradzieży pozostałych materiałów budowlanych. Zlikwidowaliśmy też trzy próby podpalenia przy pomocy łatwopalnych cieszy i kleju.

O świcie przyjechał właściciel agencji ochrony. Miał łzy w oczach, dziękował za wprowadzoną dzięki mnie korektę treści umowy. Była to pierwsza i ostatnia doba jego kontraktu na ochronę nieistniejącej już budowy.

Myślcie co podpisujecie, starajcie się przewidzieć każdy możliwy scenariusz, korzystajcie z pomocy konsultantów do spraw bezpieczeństwa biznesowego, to się opłaca.

Autor: Tomasz Biernacki
Wszelkie podobieństwo opisanych niżej zdarzeń do osób i wydarzeń prawdziwych jest całkowicie przypadkowe.

Przejąć dobrze prosperującą firmę

Pewne małżeństwo w ciągu kilku lat stworzyło znakomicie prosperującą rodzinną spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością. Ona była właścicielką, on prezesem zarządu, zatrudniali wielu pracowników. Interesy szły bardzo dobrze, zyski były ogromne. Działali w tak zwanej niszy rynkowej, byli liderem, mówiły o nich media.

Na terenie naszego kraju działają spółki z kapitałem zagranicznym, które polują na takie rodzynki. Specjalnością jednej z nich jest przejmowanie tego typu przedsiębiorstw w określonej wybranej branży, a w konsekwencji całego segmentu rynku. Nie robią tego w dziedzinach uznanych za strategiczne ale właśnie w niszowych, co nie rzuca się specjalnie w oczy i nie przyciąga uwagi odpowiednich służb.

Firmy tego typu mają wyspecjalizowane grupy wywiadowcze i wypracowane procedury działania. Gdy sobie upatrzą firmę do przejęcia, to w większości przypadków będą ją mieć.

Przeprowadzony wywiad zewnętrzny potwierdził znakomity stan rodzinnej spółki. Firma pozyskiwała nowych pracowników korzystając z ogłoszeń prasowych, więc wprowadzenie do niej agentów nie nastręczało żadnych trudności. Od wewnątrz także uzyskano potwierdzenie doskonałej kondycji ofiary.

Przyszedł czas na kroki oficjalne. Agresor zaproponował wykupienie udziałów w spółce przez podniesienie jej kapitału w taki sposób, że on będzie posiadać 49%, a dotychczasowa właścicielka 51%. Mając większość głosów w zgromadzeniu wspólników pani zachowa pełną władzę, więc jej mąż pozostanie prezesem zarządu. Firma nadal pozostanie ich, będą mieli więcej pieniędzy do obrotu, spółka więcej zarobi, wzrosną ich dochody osobiste. Lepszego interesu wyobrazić sobie nie można. Oczywiście nowy wspólnik otrzymał prawo wprowadzenia do zarządu swojego człowieka.

Wszystko szło znakomicie aż małżonkowie wybrali się na trzytygodniowy, od dawna zapowiadany urlop zagraniczny. W związku z tym w firmie nie było głównego udziałowca i prezesa zarządu, pozostał członek zarządu mający prawo reprezentować spółkę samodzielnie.

Urlop był zapowiedziany, co dało możliwość agresorowi tak wysłać oficjalne pisma zawiadamiające o nadzwyczajnym zgromadzeniu wspólników, by nie zostały one odebrane. Zgodnie ze statutem spółki pisma uznano za doręczone prawidłowo, a walne zgromadzenie mogło się odbyć bez udziału małżonków. Podjęto uchwałę o podwyższeniu kapitału w taki sposób, że agresor obejmie 51% udziałów, wspólniczka będzie posiadać 49% udziałów.

Gdy małżonkowie wrócili z podróży zagranicznej dowiedzieli się, że nie mają już większości głosów w spółce, a on jest odwołany ze stanowiska prezesa. Jej wstrzymano wypłaty zaliczek na dywidendę z czego do tej pory żyli, a jemu nie wypłacono poborów. Cały ich dorobek dostał się pod obcy zarząd, a oni sami pozostali praktycznie bez środków do życia.

Agresor przyjął taktykę nie prowadzenia żadnych rozmów z byłym prezesem , a jedynie z jego żoną i to z pozycji siły. Była ona od wspólnika całkowicie zależna finansowo. W tak krytycznej sytuacji podjęła samodzielne rozmowy w celu zawarcia ugody. Doszło do rozłamu w rodzinie i rozwodu.

Mąż, twórca firmy nie miał żadnego wpływu na to co się dzieje, jego żona walczyła o środki do życia dla siebie i dziecka. W tej sytuacji była zmuszona do zawarcia niekorzystnej ugody. Spółka została przejęta, a wypłata należnych małżonkom pieniędzy rozłożona na wiele lat i realizowana z opóźnieniami.

Dziś jest to znana spółka giełdowa ale nikt już nie pamięta, kto był jej pomysłodawcą i założycielem.

Gdy prowadzisz interesy i jedziesz na urlop do Ameryki Południowej, to nie rozgłaszaj tego publicznie, nie informuj o dacie wyjazdu, nie zlecaj sekretarce załatwienia niezbędnych formalności i zakupów. Data powrotu niech będzie tajemnicą. Miej pewność, że korespondencja w pracy i miejscu zamieszkania jest odbierana, a Ty choć zdalnie ale kontrolujesz to co się dzieje. Utrzymuj kontakt, dbaj o to żeby nikt nie wiedział czy jesteś w kraju czy za granicą.

Wśród swoich przyjaciół miej specjalistę od bezpieczeństwa biznesowego.

Autor: Tomasz Biernacki
Wszelkie podobieństwo opisanych niżej zdarzeń do osób i wydarzeń prawdziwych jest całkowicie przypadkowe.

Podpisać weksel nie wiedząc o tym

Znajomy, dziś już nie żyjący, bardzo sprawny windykator zdradził mi kiedyś sposób którym uzyskał podpisany weksel od sprytnego dłużnika złośliwie i przewlekle unikającego zapłaty należności. Złożenie do sądu pozwu w postępowaniu zwykłym groziło długotrwałym procesem przewlekanym w nieskończoność przez doświadczonego i opornego naciągacza.

Windykator zaprosił więc do siebie dłużnika i zaproponował by ten napisał podanie o odroczenie terminu zapłaty na dwa lata. Dłużnik zgodził się z radością, pierwszy raz w życiu spotkał tak głupiego windykatora działającego na szkodę wierzyciela.

Windykator był znany z tego, że wyjątkowo oszczędzał papier, ganił swoich pracowników za wszelkie marnotrawstwo i nakazywał by dokumenty, które można zmieścić na połówce A4 zajmowały pół strony, a pozostała część była zachowana do wykorzystania.

Wróćmy do naszego dłużnika...
Windykator podając mu kartę formatu A4 powiedział; "Niech to będzie krótkie , podyktuję panu" i złożył kartkę na pół. "Proszę po lewej stronie u góry wpisać swoje imię i nazwisko, adres zamieszkania, pesel i numer dowodu osobistego. Na środku słowo podanie. Niżej proszę napisać krótko: zwracam się z prośbą o odroczenie terminu zapłaty zadłużenia na dwa lata od dnia dzisiejszego. Niżej proszę napisać miejscowość , datę i złożyć podpis. Skonsultuję się z wierzycielem i jutro dam panu pismo odraczające spłatę".

Dłużnik napisał korzystne dla siebie podanie, podziękował za okazaną życzliwość i wyszedł.

Oszczędny windykator rozłożył kartkę i wtedy okazało się, że nie jest to format A4 lecz A3, nie jest złożony na pół, ale na cztery, dane personalne nie znajdują się po lewej stronie, ale po prawej, nie na górze kartki, ale poniżej jej środka, a nad danymi znajduje się treść weksla. Windykator jak zwykle odciął wszystko co niepotrzebne i pozostał pięknie podpisany weksel in blanco.

Weksel miał taki kształt i rozmiar, że aby zmieścić do koperty należało go zgiąć w tych miejscach w których była pozaginana kartka. Windykator jako człowiek oszczędny schował weksel do osobiście zaadresowanej przez dłużnika koperty w której przysłał on kiedyś do windykatora informację o swojej trudnej sytuacji majątkowej.

Nasz egzekutor, jak nakazuje obyczaj, wypełnił weksel właściwą treścią zgodną z innymi dokumentami potwierdzającymi wierzytelność, uiścił opłatę wekslową i wystąpił do sądu o wydanie nakazu zapłaty, który uzyskał.

Tajemnicą pozostaje jak to się stało, że dłużnik nie wiedział o wydaniu nakazu zapłaty, a sąd miał informację, że był powiadomiony prawidłowo. Być może po prostu nie odbierał w miejscu zamieszkania listów poleconych, gdyż dla wszystkich znanych mu prowadzonych przeciw niemu postępowań sądowych ustanowił jako adres do korespondencji, siedzibę obsługującej go kancelarii adwokackiej. O tym postępowaniu jednak nie wiedział…

Warto dodać, że windykacja z nieruchomości dłużnika przebiegła bardzo sprawnie, wyprzedzając innych wierzycieli prowadzących z dłużnikiem wieloletnie spory sądowe i tracących w ten sposób możliwość zaspokojenia swych roszczeń.

Daleki jestem od popierania działalności polegającej na oszustwie ale czasem miło jest pokonać zawodowego kanciarza jego własną bronią i w ten sposób dojść do sprawiedliwości.

Autor: Tomasz Biernacki
Wszelkie podobieństwo opisanych niżej zdarzeń do osób i wydarzeń prawdziwych jest całkowicie przypadkowe.

Czy pan jest złodziejem samochodowym?

Będąc kiedyś służbowo w Gdańsku na parkingu blisko starówki usłyszałem wyjący alarm i lamentującą kobietę.

Stojąca przy średniej klasy samochodzie elegancka kobieta krzyczała; "Ratunku, czy ktoś mi może pomóc?!!!" Podszedłem i zapytałem co się stało. Wyjaśniła, że alarm wyje, pilot nie działa, a ona nie może uruchomić samochodu. Poprosiłem o okazanie dowodu rejestracyjnego i osobistego, dane w dokumentach były zgodne, a na zdjęciu pani podobizna.

Otworzyłem drzwi, schyliłem się i włożyłem rękę pod deskę rozdzielczą tam gdzie 99% amatorów montuje urządzenie alarmowe w 90 procentach modeli samochodów. Dotknąłem instalacji elektrycznej i wyczułem dwie tulejkowe obudowy bezpiecznikowe nie stosowane przez żadnego producenta samochodów na świecie. Rozpiąłem je i na dywanik samochodu wypadły dwa szklane rurkowe bezpieczniki, alarm przestał wyć.

Cała operacja dezaktywacji zabezpieczeń od momentu otworzenia drzwi do wyciszenia alarmu i wyłączenia immobilisera trwała 5 sekund. Poprosiłem panią by spróbowała uruchomić silnik. Ten zadziałał natychmiast.

Zaskoczona kobieta zapytała; "Czy pan jest złodziejem samochodowym?!!!"
Nie proszę pani, wręcz przeciwnie, odpowiedziałem i się oddaliłem…

Nie powierzajcie montażu zabezpieczeń amatorom i pseudo profesjonalistom, nie żałujcie pieniędzy na urządzenie wyższej klasy. Kiepskie zabezpieczenie jest gorsze niż jego brak, gdyż iluzją osłabia waszą czujność. Dobre urządzenie prawidłowo zainstalowane utrudni złodziejom pozbawienie was majątku i inwigilację waszym wrogom.

Założenie w samochodzie podsłuchu bez otwierania drzwi jest utrudnione ale nie niemożliwe, montaż urządzenia GPS dla określenia waszej pozycji banalny. Najgorsze są włamania podczas których nie zginęło nic wartościowego.

Bądźcie czujni!

Autor: Tomasz Biernacki
Wszelkie podobieństwo opisanych niżej zdarzeń do osób i wydarzeń prawdziwych jest całkowicie przypadkowe.

Oficer wywiadu słowem zatrzyma wściekły tłum

W dawnych czasach, gdy jeszcze zajmowałem się ochroną osobistą, zwrócił się do mnie bardzo znany w mediach adwokat z prośbą abym chronił jego klienta.

Zapoznałem się z okolicznościami sprawy z których wynikało, że chronioną osobą jest nieumyślny sprawca tragicznego wypadku drogowego w którym zginęło dwoje dzieci. Miejscem zdarzenia była rodzinna wieś w której mieszkały ofiary, a uczestnikiem wydarzeń cała miejscowa społeczność, która bez względu na wyrok sądu, planowała wziąć sprawy w swoje ręce według starej słowiańskiej zasady „śmierć za śmierć”.

Szczególnie zdeterminowania była matka zmarłych dzieci i ich dziadek. Przeprowadzony wywiad potwierdzał plany dotyczące samosądu w formie linczu lub wynajęcia mordercy dla wyrównania rachunków.

Sprawa była poważna. Oskarżony odpowiadał z wolnej stopy. Miał stawiać się na rozprawach sądowych oraz wziąć udział w wizji lokalnej w miejscu zdarzenia. Co oczywiste, wszystkie terminy w których mógł być dostępny dla potencjalnych zamachowców były im znane.

Wytypowałem skład zespołu ochraniającego właściwy dla specyfiki zadania i stanąłem na jego czele. Do współpracy zaprosiłem między innymi mojego serdecznego przyjaciela, nazwijmy go „Heniek”, który jest emerytowanym oficerem wywiadu. Jak się później okazało był to wybór znakomity.

Sędzia nie wyraził zgody na wniesienie do budynku broni, a sam sąd nie był przygotowany na przyjęcie takiego depozytu. Pozostawały dwa warianty; pozostawienie broni w depozycie odległej komendy policji lub pod opieką członków zespołu pozostających przy samochodach. Zbliżała się godzina rozpoczęcia rozprawy. Nie mając innego wyjścia wybrałem wariant ostatni.

Sprawdziliśmy, czy w okolicach budynku sądu nie ma obserwacji, nie było. Wszyscy przybyli tłumnie na rozprawę widzowie i uczestnicy zgromadzili się już przed salą sądową. My wraz z chronioną osobą przybyliśmy ostatni, dokładnie na wyznaczoną godzinę. Sala rozpraw pozostawała jednak zamknięta. Nasz podopieczny stanął w kącie za naszymi plecami, lekko się skulił, był niewidoczny dla tłumu.

W pewnej chwili usłyszałem okrzyk: „To on!!!” i matka tragicznie zmarłych dzieci rzuciła się na mnie krzycząc „Ty morderco moich dzieci!!!.

Zrozumiałem, że rozpoznała we mnie sprawcę przestępstwa. Nie wyprowadzałem jej z błędu. Dopóki uwaga tłumu skierowana była na mnie, chroniony był bezpieczny.

Podrapanymi do krwi dłońmi chwyciłem napastniczkę za nadgarstki i nic nie mówiąc twardo przytrzymałem. Gdy przestała się szarpać odepchnąłem ją lekko w stronę stojącej za jej plecami rodziny. W tym momencie do przodu o krok ruszył starszy mężczyzna, z rękawa wysunął rękojeść noża, zobaczyłem kawałek ostrza.

Kolega stojący obok syknął do interkomu; „Na pierwszej nóż , stary ma”. W tym momencie otworzyły się drzwi sali rozpraw. Dziadek się cofnął, nóż zniknął w rękawie.

Odepchnęliśmy tłum, a oskarżony przy ścianie przeszedł na salę rozpraw. Uzyskałem zgodę sędziego aby dwóch agentów ochrony mogło zająć miejsce na ławie oskarżonych blisko chronionej osoby. Usiadłem tuż obok sprawcy.

W trakcie czytania aktu oskarżenia w tłumie odżyły wszystkie tragiczne emocje. Ludzie zrywali się z miejsc, wznosili wrogie okrzyki, kilkakrotnie próbowali zbliżyć się do oskarżonego, była potrzebna interwencja ochrony.

Sędzia wielokrotnie wzywał do zachowania spokoju. Nagle siedzący w pierwszym rzędzie dziadek zerwał się z miejsca i z impetem ruszył w naszym kierunku. Błyskawicznie wyszedłem mu na przeciw, nie widziałem noża ale był już bardzo blisko oskarżonego. Chwyciłem go za rękę, założyłem dźwignię i powaliłem na podłogę. Mężczyzna został otoczony przez zespół ochrony. Zasłoniliśmy go ciałami i dyskretnie zrewidowaliśmy. Nie miał przy sobie noża, prawdopodobnie oddał którejś z kobiet.

Mężczyzna został odprowadzony na miejsce, a następnie ukarany przez sąd karą porządkową. Sędzia zagroził, że jeżeli pojawi się kolejny incydent, to dalsze postępowanie będzie prowadzone bez udziału publiczności.

Rozprawa dobiegała końca. Drzwi wyjściowe były tuż przy ławie oskarżonych między nią, a miejscem dla widzów korzystających z jawności postępowania.

Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, mieliśmy za wszelką cenę opuścić salę pierwsi, a Heniek miał zatrzymać tłum przez czas niezbędny dla bezpiecznego wyprowadzenia chronionej osoby, pobrania broni i zajęcia miejsc w samochodach…

Ogłoszono koniec rozprawy. Publiczność wstała z miejsc, podniósł się gwar, nastąpiła krótka wymiana uwag. To nam wystarczyło. Pierwszy wybiegł Heniek, sprawdził czy za drzwiami jest bezpiecznie. Następnie ja z vipem i reszta zespołu. Przyjęliśmy szyk i ruszyliśmy w kierunku schodów.

Rzuciłem jedno, ostatnie spojrzenie w kierunku sali rozpraw. Drzwi były zamknięte, Heniek klęczał, dłonią podpierał klamkę do góry i dodatkowo dociskał ramieniem. Nie wytrzyma długo, pomyślałem…

Opuściliśmy budynek sądu, podjechały samochody, wsiedliśmy i przejechaliśmy na drugą stronę placu. Czekamy na Heńka. Mija minuta, mija dwie minuty, czas dłuży się niesamowicie. Przecież powinien puścić tę cholerną klamkę i wybiec już dawno z budynku. Na sali nie widziałem nikogo, kto mógłby Heńka dogonić…

Tragedia , musiało się coś stać!!! Tu chroniona osoba na wrogim terenie, a tam być może zakatowany Heniek!!! Co robić?!?! Wydaję dyspozycje zespołowi na dalsze działania bez mojego udziału i krzyczę, „Idę po Heńka”! Za mną wybiega Mariusz i woła „vip jest bezpieczny pozwól iść z tobą!”

A Heniek... A Heniek trzymał klamkę. Nie liczył czasu. Nie czuł bólu miażdżonej dłoni, trzymał i już. Drzwi trzeszczały, tłum napierał, zamek zaczynał wyrywać kawałek starej futryny. W pewnym momencie gwar ucichł, klamka przestała uciskać dłoń, drzwi cofnęły się o centymetr.

A więc to teraz, pomyślał Heniek... Odskoczył od drzwi i przebiegł kilka kroków w kierunku schodów. Za plecami usłyszał huk łamanych drzwi, obejrzał się i zobaczył upadającego za otwartymi drzwiami mężczyznę, po którym przebiegał wściekły, wysypujący się z sali tłum. Heniek nie wiedział, czy jego misja dobiegła końca, czy mieliśmy wystarczająco dużo czasu na zapewnienie bezpieczeństwa vipowi…

Zbiegł tylko pięć stopni i odwrócił się twarzą do tłumu. Kawał chłopa, sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu, sto dziesięć kilogramów wagi. Wzniósł ręce lekko do góry i przed siebie jakby chciał ich wszystkich przygarnąć i objąć czule jak dobry ojciec.

Zaskoczeni ludzie zatrzymali się, nie wiedzieli co ma oznaczać ten gest…

A on... A on do nich przemówił... Jego męski, ciepły głos niósł się gromkim echem po korytarzach gmachu i wypełniał go bez reszty. Słowa płynęły jak cudowna muzyka, jak śpiew ptaków wiosną, jak strumień górski gdy przychodzą roztopy. Zwracał się do nich w swoim ukochanym języku. Przemawiał czystą, piękną, śpiewną mową góralską. Opowiadał im o pięknie gór polskich, o urodzie ukochanych Tatr, o lasach przecudnych, rzekach wartkich, o stadach owiec pobrzękujących dzwoneczkami, o ciepłym halnym wietrze i losie dawnych zbójników... Gdy skończył, skłonił się pięknie, tak jak to zwykli czynić aktorzy kończący spektakl. Odwrócił się i spokojnym krokiem opuścił scenę, czyli budynek sądu.

Odbiegłem od samochodu kilka kroków i wtedy zobaczyłem Heńka wychodzącego z budynku. Przycisnąłem PTT nadajnika i powiedziałem „Heniu na dziesiątej”. Nie było odpowiedzi, zrozumiałem, że nie słyszy. Krzyknąłem z całej siły „Heniek, dawaj tu!” Podniósł dłoń na znak, że rozumie i skierował się w naszym kierunku. Obserwowałem teren za jego plecami, z gmachu sądu nie wychodził nikt…

Heniek, co się stało?!
„Nic , pogadałem sobie z nimi..., tylko..., pewnie będziesz zły..., kabel od interkomu mi się urwał.”

Autor: Tomasz Biernacki
Wszelkie podobieństwo opisanych niżej zdarzeń do osób i wydarzeń prawdziwych jest całkowicie przypadkowe.

Skuteczna windykacja w 5 dni

Kiedyś zgłosił się do mnie funkcjonariusz pewnej zaszczytnej służby. Prosił o konsultację w sprawie windykacji należności. Dwa lata wcześniej udzielił pożyczki znajomemu który twierdził, że potrzebuje pieniędzy na zrobienie znakomitego interesu. Przedsięwzięcie się udało ale pieniądze nie zostały zwrócone.

Dłużnik był bezczelny, arogancki, twierdził, że pieniądze odda jak będzie chciał. Wykrzykiwał, że pożyczkodawca "jako funkcjonariusz ma związane ręce, może mu g.... zrobić , a jak będzie podskakiwać, to zostaną zawiadomieni jego przełożeni".

Sprawa miała charakter rzeczywiście delikatny. Wierzyciel prosił mnie o radę, a właściwie dopytywał o metody stosowane w takich sprawach na "świecie". Przekazałem mu cały katalog wyjątkowo upierdliwych zachowań wobec wyjątkowo parszywych delikwentów odmawiających zwrotu należności, o jakich słyszałem.

Dłużnik wraz z rodziną zamieszkiwał na pierwszym piętrze w bloku na dużym osiedlu mieszkaniowym. Oboje z żoną pracowali. Rano zawozili dzieci do szkoły i udawali się do pracy. Wracali późnym popołudniem.

Sprawy potoczyły się tak:

Dzień pierwszy
Dłużnicy wracali właśnie z pracy i już z ulicy zobaczyli zbitą szybę w jednym ze swoich okien. Zadzwonili do szklarza, który przyjechał jeszcze przed godziną 18-stą żeby oszklić okno. Gdy szklarz pracował przy oknie, dokładnie o godzinie 18-stej zatelefonował wierzyciel i zapytał kiedy otrzyma zwrot pożyczki. W odpowiedzi usłyszał: "S......laj!"

Dzień drugi
Dłużnicy wracali właśnie z pracy i już z ulicy zobaczyli zbitą szybę w tym samym oknie co wczoraj. Zadzwonili do szklarza, który przyjechał jeszcze przed godziną 18-stą żeby oszklić okno. Gdy szklarz pracował przy oknie, dokładnie o godzinie 18-stej zatelefonował wierzyciel i zapytał kiedy otrzyma zwrot pożyczki. W odpowiedzi usłyszał: "S......laj!"

Dzień trzeci
Dłużnicy wracali właśnie z pracy i już z ulicy zobaczyli zbitą szybę w tym samym oknie co wczoraj i przedwczoraj. Zadzwonili do szklarza, ale ten nie mógł dziś przyjechać. Jeszcze przed godziną 18-stą przybył stolarz żeby "oszklić" okno płytą pilśniową, gdyż wiał silny wiatr. Gdy stolarz pracował przy oknie, dokładnie o godzinie 18-stej zatelefonował wierzyciel i zapytał kiedy otrzyma zwrot pożyczki. W odpowiedzi usłyszał: "S......laj!"

Dzień czwarty
Dłużnicy wracali właśnie z pracy i już z ulicy zobaczyli zabite wczoraj płytą pilśniową okno oraz zbitą dziś szybę w sąsiednim oknie ich mieszkania. Zadzwonili jeszcze przed godziną 18-stą do wierzyciela, żeby zapytać o aktualny nr jego konta bankowego.

Dzień piąty
Pieniądze wpłynęły na konto.

Autor: Tomasz Biernacki
Wszelkie podobieństwo opisanych niżej zdarzeń do osób i wydarzeń prawdziwych jest całkowicie przypadkowe.

Uwaga producenci samochodów, uwaga klienci

Moja żona, którą sam nauczyłem zamykania drzwi kierowcy bez udziału klucza, zatrzasnęła kluczyki wraz z pilotem we wnętrzu samochodu. Na desce rozdzielczej pozostały nasze telefony, a po zapasowe klucze było bardzo daleko.

Jak zwykle w takich przypadkach, zakląłem siarczyście, natężyłem umysł. Mój procesor przyspieszył, dysk ruszył z wolna przeszukując pamięć... Trwało to chwilę, przeszukiwanie zeszło już do poziomu początkowych klas szkoły podstawowej, zasoby pamięci kończyły się, szanse na znalezienie odpowiedniej informacji malały. Nagle dysk zatrzymał się, by po chwili gwałtownie ruszyć. Zaczęło się wczytywanie jednej z pierwszych lekcji fizyki. Następnie krótka analiza, tekst pojawił się na ekranie i…

Zacząłem walić pięścią w drzwi w odpowiedni sposób. Przy każdym kolejnym uderzeniu przycisk zabezpieczający zamek od wewnątrz wysuwał się do góry 0,1 mm, by po kilkunastu razach wyskoczyć z impetem. Pociągnąłem za klamkę , drzwi otworzyły się…

Uwaga szanowni producenci samochodów!

Wkładacie wielki wysiłek w znalezienie skomplikowanych metod zabezpieczeń swoich produktów przed włamaniem przy pomocy nadzwyczaj wyrafinowanych metod. Zapomnieliście, że nadal używane są metody najprostsze. Każdy system zabezpieczeń bez względu na sposób jego skomplikowania zwykle łamany jest metodą banalną i prostą.

To nad czym zespoły inżynierów, informatyków i elektroników pracowały latami, prosty ślusarz, mechanik, elektryk, czy zwykła szara mysz rozgryzają w kilka minut.

Może warto przed wypuszczeniem nowego systemu na rynek poprosić jednak fachowców o konsultację w sprawach bezpieczeństwa?

Pamiętajmy o tym, że ten kto buduje jakiś system, jest zaślepiony swoją własną wizją. Rozważył wszelkie za i przeciw ale tylko te dostępne dla swojego umysłu. Nie widzi niczego, co wykracza poza jego osobiste doświadczenie. Szczególnie bolesne może się to okazać przy budowie systemów bezpieczeństwa. Zawsze warto konsultować się z kilkoma osobami mającymi inne, szersze doświadczenia niż my.

Uwaga szanowni czytelnicy!

Gdy będziecie badać, czy Wasz samochód otwiera się opisaną wyżej metodą, a wymaga ona silnych uderzeń, to nie pognijcie blach samochodu i nie uszkodźcie sobie dłoni. Być może otworzenie Waszego samochodu wymaga innej, jeszcze prostszej metody.

Gdy będziecie badać zabezpieczenia systemów swojej firmy, to ta metoda może się nie sprawdzić i lepiej wezwijcie specjalistów, którzy przebadali wiele rodzajów zabezpieczeń i posiadają doświadczenie dużo bogatsze.

Autor: Tomasz Biernacki
Wszelkie podobieństwo opisanych niżej zdarzeń do osób i wydarzeń prawdziwych jest całkowicie przypadkowe.

Przeprowadzić klientów z jednej strony ulicy na drugą

Dziś już to pewnie rzadkość ale w dawniejszych czasach, w pewnym dużym mieście istniała dobrze prosperująca kawiarenka internetowa. Cieszyła się uznaniem klientów, była tłumnie odwiedzana przez prawie całą dobę. Początki jednak nie były łatwe. Minął długi czas oczekiwania i kosztownej kampanii reklamowej zanim zapełniła się entuzjastami internetu.

Inny, smutno doświadczony niegdyś przedsiębiorca, patrzył z zazdrością na sukces kolegi i postanowił nie ryzykować ponownego otwierania takiego biznesu w miejscu niewypróbowanym. Według jego oceny, najlepszą lokalizacją jest taka, która jest znana klientowi i jest do niej przyzwyczajony. Ta jednak była już zajęta.

Jak wspomniano, nasz nowy przedsiębiorca nie był rozpieszczany biznesowo w przeszłości, a to dawało mu przewagę wynikającą z przykrego doświadczenia życiowego. Znał sposób na rozwiązanie tego problemu. Postanowił zrobić konkurentowi to, co kiedyś uczyniono jemu.

Uruchomił kawiarenkę internetową po drugiej stronie ulicy. Zwykle, w publicznej działalności tego typu stosuje się wyłącznie legalne oprogramowanie komputerowe. Czasem właściciel musi jednak poddać komputer naprawie i na ten czas podstawi inny zaniedbując wykupienie licencji, a czasem coś nielegalnego ściągną klienci i nie wychwyci się tego na czas.

W związku z tym, że prawie nikt go nie odwiedzał, a sprzęt był nowy, miał całkowitą pewność co do legalności swojego oprogramowania i nie obawiał się żadnej kontroli.

Nie dociekamy jak to się stało, nie pytamy, czy sam skorzystał z usług konkurenta, czy zrobił to ktoś znajomy ale dotarła do niego informacja, że w komputerach dobrze prosperującej kawiarenki naprzeciwko znajduje się nielegalne oprogramowanie.

Jako człowiek prawy i nie znoszący nieuczciwej konkurencji zawiadomił organa ścigania o swoich podejrzeniach. Najazd policji potwierdził ten fakt i wszystkie komputery konkurenta zostały zarekwirowane na potrzeby wielomiesięcznego postępowania karnego.

Stara kawiarenka przestała istnieć, a nowa rozkwitła w jeden dzień i z czasem nawet rozszerzyła swoją działalność w ten sposób, że działała po obu stronach ulicy.

Autor: Tomasz Biernacki
 
© 2013 - 2024. Wojbór Śladnik wywiad gospodarczy. Wszystkie prawa zastrzeżone.
Tomasz Biernacki
Wróć do spisu treści